Temat drugiej wojny światowej jest wciąż mocno obecny i bardzo eksploatowany w literaturze. Zwłaszcza w obliczu tego, co dzieje się obecnie w Europie i na świecie. Anna Dziewit-Meller wykorzystuje bardzo realistyczny obraz wojny i przemocy wojennych.
Ania Dziewit robi coś jeszcze. Od początku do końca wyzwala emocje podczas lektury. I to jest najmocniejszą stroną tej książki. Zanim po nią sięgnęłam, słyszałam dużo opinii, wysłuchałam wielu wywiadów i właściwie bałam się ją przeczytać. Mój strach był uzasadniony.
Dziewit pisze o wojnie na Śląsku. Przedstawia nam kilku bohaterów i ich los. Jednym z nich jest współczesny mężczyzna, który właśnie został ojcem – Sebastian. Jednak w jego spokojne życie wkrada się strach, bo oto nagle dowiaduje się on, co miało miejsce w starym szpitalu, tu, gdzie obecnie ma on aptekę.
Oprócz Sebastiana poznajemy między innymi Gertrudę Luben, dowiadujemy się, jakie miała dzieciństwo i czym zajmowała się w czasie wojny. Poznajemy jej wojenne zbrodnie. Jest też Zefka zesłana na roboty w Niemczech.
Emocje są silną stroną książki, ale są też słabe. Mam wrażenie, że autorka sama nie daje sobie szansy na rozwijanie historii i dojrzałą stylistykę. Może dlatego, że za bardzo skupiła się na emocjach, które wracają jak wyrzut sumienia, bo przypominają wojenne historie i zbrodnie. Na przykład dzieci, które rodzą się słabe i upośledzone są wywożone nad urwisko i strącane do przepaści. Na przykład gwałty dokonywane przez żołnierzy Armii Czerwonej, która wkraczała na Śląsk…
Trudno jest czytać tę książkę i trudno jest po lekturze nie myśleć o wojnie, o zbrodniach na ludziach, czy o holocaucie. Zwłaszcza w kontekście współczesnych wydarzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz