sobota, 11 maja 2013

Chciałabym mieć przy sobie człowieka, który będzie dzielił ze mną drogę w wyobraźni

Kiedy przeczytałam post o Cristinie na blogu Klaudii, zapragnęłam natychmiast ją poznać. Dzieci, muzyka, pedagogika, to wszystko to obszary mego zainteresowania. Krótko potem powstała ta oto rozmowa :).


Chciałabym podróżować i poznawać kulturę różnych krajów, znajdować wspólny język za pomocą muzyki. Chciałabym mieć przy sobie człowieka, który chciałby ze mną dzielić tę niekończącą się drogę w świecie wyobraźni – marzy na jawie Cristina Vladykina, rosyjska muzyk i pedagog.
MS: Cristina – jesteś uzdolniona muzycznie – podobnie jak ja grasz na gitarze, śpiewasz, rysujesz piosenki. Czy zamiłowanie do muzyki wyniosłaś z domu rodzinnego?
Cristina Vladykina: Tak, z domu rodzinnego. Kiedy byłam nastolatką, w naszym domu często zbierali się różni muzycy i grali muzykę rockową. W ten sposób pojawiła się ta miłość.

MS: Pochodzisz z Prem (w Rosji), gdzie pracujesz z dziećmi, a konkretnie uczysz je muzyki. Wśród moich rozmówców byli już artyści związani z muzyką, którzy mieli także okazję pracować z dziećmi, ale nigdy nie było wśród nich nauczycielki przedszkolaków. Łatwo się pracuje z grupą dzieci?
CV: 
Najpierw muszę wyjaśnić gdzie i z jakimi dziećmi pracuję. Jest to centrum leczenia rehabilitacyjnego. Dzieci przychodzą tu leczyć się na miesiąc. Pracować z dziećmi nie jest trudno, najważniejsze, być w stanie zainteresować je na zajęciach.

MS: W jakim wieku są dzieci, które uczysz?
CV: 
Mamy grupy dzieci. Są one w wieku od 2 do 5 lat, 5 - 6 lat i grupa dzieci w różnym wieku.

MS: Jak wyglądają Twoje zajęcia?
CV: 
Najczęściej na zajęciach gram z dziećmi w rozwijające gry muzyczne, pokazuję im tańce, trochę śpiewam, gramy także na prostych instrumentach. Także gotuję i organizuję dla dzieci tematyczne święta.

MS: Osobiście miałam kiedyś okazję pracować z dziećmi indywidualnie i uważam to za ogromny wysiłek. Jak Ty oceniasz taką pracę?
CV:
Nieczęsto pracuję z dziećmi indywidualnie, ale to bardzo interesujące. Dziecko sam na sam z dorosłym jest bardziej uważne i jest więcej czasu na kontrolowanie procesu edukacji, zapamiętywania, uczenia się.

MS: A co jest ważne, żeby zdobyć serce dziecka, czyli żeby nas polubiły?
CV:
 Myślę, że ważniejszym jest zdobycie miłości dziecka, które na początku nie chce się kontaktować. To ważne zadanie każdego pedagoga.

MS: Trzeba traktować je po partnersku?
CV: 
Tak, bardzo ważne jest, aby traktować dzieci jak partnerów. To pierwszy warunek sukcesu w pracy. Jeśli gram z dziećmi – gram z nimi jak z równymi, jeśli proszę je o dyscyplinę, żądam od nich nie posłuszeństwa, tylko szacunku do mnie. Jak od dorosłych. Jeśli nie mam racji, a dziecko ma rację – przyznaję to.

MS: A jak to było z tą piosenką? Postanowiłaś narysować tekst?
CV:
 Z piosenką było dokładnie tak, jak opowiedziała Klaudia (przeczytaj historię piosenki na blogu KLaudii). Podczas pracy nad nią weszłam w ślepą uliczkę, i wtedy zdecydowałam się spróbować narysować niesprecyzowane obrazy, które były w mojej głowie. Narysowałam całą piosenkę, i dopiero potem rysunki zaczęły przemieniać się w słowa. Szczerze mówiąc, dla mnie to był duży szok i zdziwienie. Nigdy w ten sposób nie rysowałam piosenek. Ale udało się. I rzeczywiście powstał taki sposób odblokowywania myślenia.

MS: Dużo piosenek napisałaś?
CV: 
Jak próbowałam policzyć swoje piosenki napisane na przestrzeni 10 lat, to wyszło więcej niż 40. Ale nie wszystkie mogę nazwać udanymi. Niektóre, to po prostu próby, doskonalenie warsztatu.

MS: A o czym marzysz? To pytanie zadaję zawsze na koniec moim rozmówcom.
CV: 
Trudne pytanie. Marzę o różnych rzeczach. Chciałabym podróżować i poznawać kulturę różnych krajów, znajdować wspólny język z pomocą muzyki z różnymi ludźmi. Chciałabym mieć przy sobie człowieka, który chciałby ze mną dzielić tę niekończącą się drogę. Zarówno w świecie prawdziwym i świecie wyobraźni.

Powodzenia! Dziękuję za rozmowę!
Małgorzata Szewczyk, zdjęcie: Cristina Vladykina

niedziela, 5 maja 2013

Wieczna Alicja w Krainie Czarów

Niedzielne przedpołudnia zawsze skłaniają mnie do spisywania przemyśleń po wieczornej lekturze tego, co przeczytałam.

Tym razem pod lupę poszło nowe wydanie „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla, które ukazało się nakładem wydawnictwa Buchmann (właściwie Grupy Wydawniczej Foksal), co do której mieć będę ambitne plany.

Historię Alicji zna niemalże każde dziecko i chyba każdy dorosły. Nie trzeba jej jakoś dokładnie przypominać. Zważywszy na to, że przed Harrym Potterem to właśnie "Alicja w Krainie Czarów:należała do najchętniej tłumaczonych na inne języki i najczęściej cytowanych.

Wróćmy tu jednak na chwilę: Mała Alicja, biegnąc za Białym Królikiem, wpada do jego nory i od tej chwili zaczynają dziać się rzeczy niezwykłe. Spotyka postacie niespotykane w rzeczywistości, a to co się dzieje, jest równie nierzeczywiste.

Chciałabym także przypomnieć jeden z moich ulubionych dialogów:
- Kotku z Cheshire, czy mógłbyś mi uprzejmie powiedzieć, w którym kierunku powinnam teraz pójść?
- To w dużej mierze zależy od tego, dokąd chcesz się dostać – odparł Kot.
- Nie ma to dla mnie znaczenia – odpowiedziała Alicja. – Zależy mi na tym, żeby w ogóle udało mi się gdzieś dojść.
- Och, uda ci się na pewno, jeśli tylko będziesz szła wystarczająco długo – odpowiedział Kot.

Wydań "Alicji w Krainie Czarów" było mnóstwo, tych mniej i tych bardziej udanych. Sama treść po raz kolejny mnie porwała i z zapartym tchem przedzierałam się przez kolejne strony książki (czytając ją nawet dwukrotnie), nie mogąc się nasycić.

Myślę, że to wydanie godne polecenia, bo przede wszystkim tekst niesie ze sobą wartości, o której nie trzeba przekonywać, wartość marzenia, snu, tego, co może się wydarzyć, kiedy tylko zamykamy oczy…

„Najpierw śniła jej się mała Alicja. Słyszała ton jej głosu… A kiedy tak słuchała, wszystko wokół zdawało się ożywać i pojawiły się dziwne stworzenia ze snu jej małej siostrzyczki. Długa trawa szeleściła pod stopami spieszącego dokądś Białego Królika; przestraszona mysz, rozchlapując wodę, przepływała pobliskie jeziorko; słychać było brzęk filiżanek Marcowego Zająca i jego przyjaciół przy niekończącym się posiłku oraz ostry głos Królowej skazującej na ścięcie swoich nieszczęsnych gości…
Siedziała z zamkniętymi oczami, po trosze wierząc, że znajduje się w Krainie Czarów, choć wiedziała, że wystarczy otworzyć oczy i wszystko znów stanie się nudną rzeczywistością: trawę będzie poruszał jedynie wiatr, woda zacznie pluskać od falujących trzcin, brzęk filiżanek stanie się dźwiękiem owczych dzwonków, a wrzaski Królowej - pokrzykiwaniem pastuszka (...).
Na koniec wyobraziła sobie, jak jej mała siostrzyczka w końcu staje się kobietą, jak zachowuje w swoich dojrzałych latach proste, kochające serce dziecka (...).”

Jednak oprócz znanej już treści w tym wydaniu znajdują się naprawdę bajkowe, niczym ze snu ilustracje, tworzące magiczną przestrzeń. Nieco rozmyte, trochę rozmazane, powodujące, że czujemy się jakbyśmy śnili naprawdę.

Książka jest starannie zredagowana (na prawie dwustu stronach spostrzegłam nieliczne błędy) na grubym, kredowym papierze, w twardej oprawie. Myślę, że dzieciaki w wieku szkolnym będą chętnie po nią sięgać, chociażby ze względu na ilustracje, które czasem wypełniają całe rozkładówki, a czasem przeplatają się z treścią.

Polecam ją także rodzicom, aby w swych już jakże dorosłych latach (i sercach) zachowali, a może tylko odnaleźli - proste serca dzieci…



Małgorzata Szewczyk, fot. Wydawnictwo Buchmann