sobota, 2 listopada 2013

Polita oczyma Pawła Sztompke

Paweł Sztompke to polski dziennikarz radiowy. Jest autorem wielu recenzji muzycznych, obecnie związany jest z redakcją Polskiego Radia. Podejmując się oceny tekstu człowieka z tak ogromnym doświadczeniem dziennikarskim, należy o tym pamiętać.

Jego recenzja płyty CD z musicalu „Polita” zaczyna się dość sztampowo. Tak, jakby od początku chciał zwrócić uwagę na to, na czym z pewnością skoncentruje się uwaga widza w pierwszym momencie. Tym, co przeciętnego odbiorcę zaabsorbuje będzie z pewnością po raz pierwszy zastosowany obraz 3D w teatrze.

I słusznie! Słusznie, że Sztopmke od razu mówi o sprawach oczywistych. A skoro wszyscy już wiedzą to, co nie budzi żadnych wątpliwości, można ze spokojem sumienia przejść do rzeczy nadrzędnych. Nadrzędnych zdaniem autora.

Każdy bowiem inaczej odbiera rzeczywistość. Jedni poprzez widzenie, inni poprzez doskonały słuch, a jeszcze inni poprzez dotyk. Sztompke jest zdecydowanym słuchowcem. Dla niego dzieło sceniczne to nie jest tylko obraz i scenografia. To również muzyka – warstwa dźwiękowa. Trudno było właściwie spodziewać się czegoś innego. Jako recenzent muzyczny, kierownik redakcji muzycznej, gospodarz programu Muzyczna Jedynka wykluczył wszelkie spekulacje na ten temat i nie miał wielkiego wyboru.

Wszyscy pamiętamy historię Poli Negri. Dla tych, którzy nie wiedzą – krótkie wprowadzenie. „Polita” to historia Poli Negri, historia, która zapisała się w pamięci Polaków i fanów kina. Pola Negri to bowiem jedyna dotąd polska aktorka, która odniosła sukces w historii amerykańskiego kina.

Recenzja Pawła Sztomke jest nie tylko suchym przekazaniem informacji o płycie. To także subiektywny, bardzo osobisty opis jego własnych przeżyć. Sztompke pamięta o twórcach musicalu, ale mam wrażenie, że wskazuje ich jedynie, przypomina o nich po to, aby za chwilę całą swoją uwagę skupić na tym, co najbliższe jego sercu. Na muzyce.

Odwołując się do maestrii, do kunsztu kompozytorskiego, do wieloletniego doświadczenia musicalowego i tysiąca godzin ciężkiej pracy na scenie, w roli pianisty, dyrygenta, czy szefa muzycznego, przechodzi do oceny twórcy warstwy brzmieniowej – Janusza Stokłosy.

Ocena płyty z musicalu „Polita” z pewnością fanom Sztompke przypomni, jak należy słuchać muzyki, a sceptykom pokaże i być może ich tego nauczy. Opisywanie muzyki jest absolutną domeną Pawła Sztomke. Chyba nie ma innego obszaru wiedzy, a mówiąc ściślej kultury, w którym czułby się on tak pewnie i tak dobrze się w nim poruszał.

Czytając wspomnianą recenzję, odbiorca nie ma wątpliwości, że autor posiada ogromną wiedzę na temat muzyki filmowej, czy scenicznej. Tym, którzy owe wątpliwości mają, pozwolę sobie przytoczyć dosłownie kilka zdań, które nawet bez odpowiedniego kontekstu ukazują ogromną muzyczną wiedzę i znajomość światowego rynku muzyki – kiedyś i dziś:
Ta muzyka jest kwintesencją jego dotychczasowych teatralnych działań. Jest przebojowa, gdy ma być przebojowa, jest dramatyczna, gdy opowieść teatralna tego wymaga. Jest zabójczo taneczna w sekwencjach baletowych, jest ilustracyjna wtedy gdy dźwiękiem ma pomóc akcji scenicznej. Jest bardzo kolorowa i nowoczesna. Utrzymana w konwencji epoki – narodzin Hollywood, musicalu, swingu, wiosny show biznesu, a więc wszystkiego tego co dziś nazywamy kulturą masową.

Idźmy jeszcze trochę dalej:
Muzyka wspaniała. Z szeroką śpiewną kantyleną, jak zawsze u Stokłosy słowiańską rzewną nutą, bogatą harmonią ale i bardzo precyzyjnym planem rytmicznym. Wszystko to sprawia, iż jest tym elementem dzieła scenicznego, który pozwala artystom pokazać swoją siłę i talent. Jest co najmniej kilka piosenek, które staną się przebojami, choć to jak zawsze w musicalu, nie one stanowią o sile i sensie przedstawienia teatralnego.

Tu wkrada się już osobista ocena. I choć używa słów ogólnych i dość pospolitych, oddaje tym samym wielkość dzieła. Bo jeśli coś jest wspaniałe, to znaczy, że jest bogate, z przepychem. Jednak nie zwraca on jedynie uwagi na muzykę jako taką. Muzykę, którą odbiera słuchacz. Dobitnie zatrzymuje nas na warstwie dźwiękowej. Krzyczy wręcz, aby usłyszeć to brzmienie. Przeciętny odbiorca rzeczywiście słyszy spójny efekt. Zwłaszcza, że jesteśmy w dużej mierze społeczeństwem odmuzykalnionym. Sztompke uczy, jak należy muzyki słuchać. Ukazuje w muzyce głębię.

Wyczula on ucho odbiorcy na całą orkiestrę, na głosy wokalistów zharmonizowane z dźwiękiem, na solowe partie instrumentów, które to nadają owej muzyce charakter teatralny i czynią z niej muzykę filmową. Sztomke robi to w taki sposób, że słuchacz może jedynie za pomocą jego słów i muzyki z płyty zobaczyć musical bez obrazu.

Widzenie to powodują genialne i pełne emocji opisy. Nie każdy dziennikarz posiada taką umiejętność, ale będąc pracownikiem radia, człowiek jest chyba uwrażliwiony na dźwięk. Radio zawsze musi przekazać obraz, a właściwie jego wyobrażenie za pomocą słów czy muzyki. To Teatr Wyobraźni. Teatrem dla wyobraźni jest także opis Sztompke, który stanowi nie lada pożywkę dla niej. Właściwie po takiej recenzji człowiek ma ochotę od razu nie tyle (a może nie tylko) zobaczyć musical, ile go posłuchać. Jest w tym opisie swoista magia.

Magia wspomnianego przeze mnie Teatru Wyobraźni. "O magii teatru mówi się wtedy, kiedy człowiek zapomina o aktorach, widząc jedynie rzeczywiście opowiadaną historię". Z muzyką jest podobnie. Magia muzyki działa wówczas, gdy zapominamy o muzykach, ale słysząc jej brzmienie widzimy obrazy. Sztompke w swojej recenzji łączy te dwie magie. Zarówno teatru, o którym wspomina i muzyki, do której słuchania i poznawania zachęca. O której nam, czytelnikom swojego tekstu nie pozwala ani na chwilę zapomnieć.

Podsumowując:
I taki to jest dźwiękowy sceniczny świat Janusza Stokłosy. Pamiętajmy o nim wtedy, gdy zachwycać się będziemy maestrią reżyserską i choreograficzną Janusza Józefowicza, kiedy będzie nam dech zapierać technologia 3D, pierwszy raz wykorzystana w teatrze, kiedy podziwiać będziemy kreacje aktorskie. Pamiętajmy o muzyce, to ona stanowi siłę spektaklu.
O warsztacie dziennikarskim Pawła Sztomke chyba nie trzeba nikogo przekonywać. O jego miłości do muzyki – także. O umiejętności zarażenia odbiorcy pasją słuchania już też nie. Jego przywołana recenzja jest, mam nadzieję, dowodem na to, że warto zwracać uwagę na rzeczy pozornie mało ważne, może drugorzędne dla przeciętnego odbiorcy, ale bardzo istotne dla przedsięwzięcia, nie ujmując reżyserom, scenografom, a także samym autorom. Sztompke poprzez swoją subiektywną ocenę, zdobywa coś jeszcze. Mianowicie, jest tym czymś zaufanie odbiorcy. A to jest chyba dla dziennikarza rzecz najnadrzędna.