poniedziałek, 16 października 2017

Ptaki śpiewają w Kigali

Od dziś nazwy Rwanda – państwo w środkowowschodniej Afryce i Kigali – stolica Rwandy, będą kojarzyć mi się tylko z jednym. Ludobójstwem i masakrą ludzi pochodzących z plemienia Tutsi dokonanymi przez ekstremistów Hutu.

 

A właściwie nie samym ludobójstwem, tylko spustoszeniem, jakie pozostawiło ludziom, którzy tę masakrę przeżyli. Traumę, z jaką musieli się zmierzyć, a właściwie, z którą nie umieją sobie poradzić. Zmiany zachodzące w psychice ludzkiej, spowodowane strasznym przeżyciem nie sposób odwrócić.
 
Dziś, kiedy jestem po projekcji „Ptaków…” sama nie do końca radzę sobie z emocjami, chociaż podczas filmu nie uroniłam ani jednej łzy, brutalnych scen, których się spodziewałam też wcale nie było dużo, więc cóż?

Film małżeństwa Krauze na szczęście oszczędza widzowi patrzenia na masakrę, ale pozostawia widza samego z emocjami. Tu wszystko zaczyna się tuż po zagładzie. I w końcu tu więcej dzieje się poza kadrem niż widać w nim. Tym, co potęguje emocje jest fakt bardzo powolnej fabuły, bardzo długich naturalistycznych scen. W filmie poznajemy dwie główne postacie: Annę i Claudine. Anna ocala życie Claudine, przewożąc ją do Polski. Obie kobiety, każda na swój sposób nie potrafią poradzić sobie z tym, czego były świadkami, choć obie bardzo starają się normalnie żyć po tragedii.

W końcu Claudine decyduje się na powrót do Afryki, pomimo tego, co przeżyła, bo tutaj nigdy nie czuje się u siebie. Decyduje się też pozostać w Afryce, bo tu nie czuje się wyobcowana, żyje w swoim świecie, który zna. Najtrudniej jest zawsze porzucić swój „dom”, nawet gdy towarzyszą nam okrutne wspomnienia z nim związane.

Aby nie skończyć zupełnie pesymistycznie, warto podkreślić, że nawet w świecie pełnym zła, zapachu krwi i ścielących się trupów, zawsze znajdzie się jeden człowiek, gotowy nieść pomoc – bez względu na to, jaką cenę musi za to zapłacić.
plakat reklamujący film

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz